środa, 17 października 2012

Bardzo zajebiście - Zbuntowana republika i Kosmos (cz.3)




Decydujemy się na podróż przez Naddniestrze. Dojeżdżamy do granicy. Oczywiście Mołdawia nie ma swoich posterunków. Naddniestrze uznaje tylko Abchazja i Osetia Południowa. Rosja do dzisiaj nie wycofała stamtąd swoich wojsk.  Wypełniamy kilka dokumentów i nagle pojawia się problem.

W małym zamkniętym oczywiście pokoju, dwóch pograniczników stara się wyłudzić ode mnie łapówkę. – Macie pieczątkę wjazdową do Mołdawii, ale nie macie wyjazdowej, nie możemy was wpuścić – mówi jeden z nich. Czeka oczywiście na moją propozycję. Tłumaczę panom, że mnie nie interesują problemy Mołdawii z Naddniestrzem i odwrotnie i jeżeli nas nie wpuszczą to mamy to w tyłku, bo pojedziemy 150 km dalej na przejście graniczne. Wiedzą, że nic nie ugrają i puszczają nas.

Wjeżdżamy do Tiraspola. Stajemy pod Domem Sowietów, naprzeciwko którego swoją siedzibę ma partia Putina. Robimy oczywiście zdjęcia. Idziemy do pobliskiej kawiarni. Mamy tylko Mołdawskie leje, mówię do kelnerki, a ona zdecydowanym głosem odpowiada: U nas są ruble! Szukam kantoru.  




Na rogatkach miasta stoją żołnierze z kałasznikowami. Dojeżdżamy do granicy samozwańczej republiki z Ukrainą. Wypełniamy znów jakieś papiery, a panowie celnicy zabierają mnie do małego zamkniętego pomieszczenia. I znów okazuje się, że nie mamy pieczątki wyjazdowej z Mołdawii. Bladź! Chcą tysiąc euro. Jasne, już płacę! – No dobra, to podarok i możecie jechać dalej – mówi celnik. Ja ci dam podarok palancie, gotuję się w środku. – Drogi panie – mówię podniesionym głosem – ja nigdy nie daję łapówek na granicach . Jeżeli nas nie przepuścicie, wracamy do Mołdawii. Nam jest wszystko jedno, mamy czas. Puszczają nas,  oczywiście. 

Po stronie Ukraińskiej nie mamy żadnych problemów. Może dlatego, że spotykamy przesympatyczną panią Krystynę z Misji EUBAM, która to organizacja ma min. za zadanie zmieniać mentalność pograniczników obu państw i walczyć z przemytniczymi bandami Naddniestrza.

Do Odessy mamy kilkadziesiąt kilometrów. Traktujemy ją tranzytowo. Pytamy o drogę do Rybakowki Wanię, który wskakuje na skuter i odprowadza nas na rogatki miasta. Kolejny przystanek-  Jużne. Tam pytamy znów o drogę i jak zwykle trwa to ze 40 minut, bo musimy opowiedzieć, dokąd i skąd.

 
Po drodze musimy zatankować.  Lejemy paliwo do dwóch motocykli. Nagle afera! Nie powiedziałem pani na stacji przed tankowaniem, że chcę zapłacić kartą. Strasznie się wkurza. Ciągle mówi podniesionym głosem. Rozumiem wszystko, ale nie rozumiem nic. Pracownik stacji, który lał paliwo stara mi się to wytłumaczyć sprawną angielszczyzną.

Mówię mu, że może mówić po Rosyjsku, bo nawet po polsku nie zrozumiałbym tej sytuacji. Coś trzeba skasować, coś trzeba jeszcze raz zapłacić, musimy czekać 20 minut, aż system coś tam zrobi. Kurde, problem jak diabli. 
W końcu załatwione, zapłacone i możemy jechać. Wnerwiona pani ze stacji staje się miła i żegnamy się wielkimi uśmiechami.  Scziastliwa Wam! Scziastliwa Wam toże!
 
Jest już ciemno,  jedziemy zdezelowanym dziurawym asfaltem. Jesteśmy w Rybakowce. Wjeżdżamy  na plażę, ale napotykamy na drodze betonowy przepust nie do przejechania. Zabudowania są zbyt blisko, żeby spokojnie się wyspać. Wracamy. W spożywczym pytamy gdzie można na plaży, w ciszy rozstawić namiot. Miły starszy pan ze Lwowa, mówiący dobrze po polsku rysuje nam na kartce mapę.

  
Po 15 minutach jedziemy po ciemku po szerokiej plaży. Dobrze, że nie wpadamy w wykopany przez dzieci wielki dół, który wyrasta nam nagle pod kołami. Namiot, kabanosy, piwo, szum morza, sen. W nocy ciągle ktoś obok nas łazi. Spoglądam z namiotu, a tam do morza wchodzą goście z wielkimi plastikowymi koszami. Ciekawe, co łowią?



Wstajemy rano i dalej na plażę, tylko nie tak normalnie - koc, słońce. Tak inaczej - zbroja, kask, ogień. Cudna zabawa. Po przekopaniu plaży ruszamy do portu w Jużnem. Jedziemy po pięknych klifach, cały czas szwendając się bez asfaltu. Droga nagle zmienia się w wąską ścieżynkę, aż w końcu staje się nieprzejezdna. Zawracamy.







Pomiędzy betonowym ogrodzeniem, a pozostałością dawnego stalowego jest wąska 50 metrowa dróżka, która wyprowadzi nas na asfalt. Wygląda niepozornie. Mizer śmiga bez problemu. Wjeżdżam ja. Pomiędzy betonowym, a stalowym ogrodzeniem jest bardzo wąsko. Pakuje się jednak mimo, że nie zdjąłem sakw. Po chwili tylne koło wpada w rów pod betonem. 


No i koniec. Nie jestem w stanie się stamtąd wydostać. Blokują mnie sakwy. Upał jak diabli, a my kombinujemy jak wyciągnąć Transalpa.  Kładziemy go, podnosimy, przepychamy. Wycofujemy go w końcu  i jadę bokiem, pod ogrodzeniem,które nie ma siatki. Jeszcze tylko do przejechania trochę gruzu i jestem wolny.


  
Oglądamy z daleka port w Jużnem, wjeżdżamy na pobliską plażę i wracamy do Rybakowki. Meldujemy się w bazie Kosmos. Płacimy 150 hrywien wpisowego i od tego momentu jesteśmy na słynnym zlocie Рыбаковка 2012 "Назад в детство".  CDN














Zdjęcia:
Piotr Mizerski Endurovoyager
Emil Barwaniec BezAsfaltu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz