Mizer patrzy na mapę
i mówi, że jedziemy do polskiej wsi Nowy Sołoniec. Dobra. Po
drodze zaliczamy zlot starych samochodów Carpati Retro. Do Nowego
Sołońca mamy kilkadziesiąt kilometrów, ale na mapie widzimy
skrót. Trochę go szukamy, ale się udaje.
Jedziemy pięknym
szutrem, a tu nagle z ziemi wyrasta szlaban. Jest już późno i
trochę nam się śpieszy, więc sami go sobie nielegalnie otwieramy i
jedziemy prosta kamienistą drogą. I klops! Prosta droga zmienia sie
w trasę dla zawodników Red Bull Romaniacs. Jest bardzo stroma,
mokra i kamienista. We dwójke nie jesteśmy w stanie jej przejechać.
Zawracamy do szlabanu i jedziemy dookoła.
Kupujemy piwo, gra
muzyka. Tadka nie ma. Mizer idzie tańczyć, a ja rozmawiam z panem
Eugeniuszem Zielonką. Oczywiście świetnie mówiącym po Polsku.
Miał jedną godzinę języka tygodniowo w szkole. Reszty nauczył
się z książek. Ciekawe jest to, że 80-latkowie mówią po Polsku
lepiej, niż młodzi. Używają słów, których już się nie używa,
ale mówią pięknie, śpiewnie, z charakterystycznym „l”.
Impreza trwa do
trzeciej nad ranem. My o drugiej jesteśmy w namiocie. Mizer w drodze
do niego zapragnął zwiedzić nowo wybudowany Dom Polski, budzi nawet
dozorcę, ale wybijam mu to z głowy. Zwiedzimy jutro.
Rano spotykamy na
drodze Tadka. Jest w dużo gorszym stanie niż my. Mówi, że już
dawno się tak nie napił. Spacerujemy po wsi. Wszędzie słychać
„dzień dobry”. Spotykamy po drodze dwie dziewczynki, które
odprowadzają konie na pastwisko. Florentyna, bardzo dziarska i pewna
siebie, opowiada nam o domu i rodzicach. Ma trzy godziny j. polskiego
w szkole. Rozmawiamy jeszcze przed kościołem z wychodzącymi z mszy
mieszkańcami i ruszamy w stronę Mołdawii. Śniadanie jemy o 14, a
co!
Spotkany przypadkowo chłopak ma polskie korzenie, choć rozmawiamy z nim po Rosyjsku. Proponuje, że zamówi taksówkę, która będzie nas eskortować na miejsce. Chce również za tę przyjemność zapłacić. Na to się oczywiście nie zgadzamy. Przyjeżdża taxi. Jedziemy przez miasto. Jeszcze tylko 10 minut postoju, bo kierowca musiał coś po drodze załatwić i jesteśmy na miejscu. Przybijamy piątkę z naszym pilotem, który z wielkim uśmiecham wsiada do szoferki i odjeżdża. A pieniądze za kurs? Tu chyba panują inne zwyczaje.
Jest późny
wieczór i mamy szczęście, że ktoś w Domu Polskim w ogóle jest.
Nie ma w pobliżu sklepu, więc jemy przeznaczone na czarną godzinę
kabanosy i idziemy spać. Kładziemy się w sali lekcyjnej. Mizer
śpi między ławkami, a ja pod tablicą.
Rano witamy się z
panią dyrektor ośrodka i gnamy do Kiszyniowa. Jedziemy po pięknych
szutrach, rezygnując kompletnie z asfaltów. Jest jak w Mongolii.
Zatrzymujemy się. Mizer zawraca, żeby zrobić zdjęcie i znika na
dłuższą chwilę. Dojeżdża do mnie i mówi że 500 metrów dalej
jest wyschnięte jezioro, na które się udajemy. Ale była zabawa!
Znów jemy śniadanie
w porze obiadowej. Trochę kpię sobie z KTM-a, że bierze olej, że
wibracje, że się rozkręca. Takie tam. Postanawiam na wszelki
wypadek sprawdzić oleum w słynnym z niepobierania tegoż Trampka.
Pierwszy mit obalony. Transalp bierze olej i to srogo. Musiałem wlać
okrągły litr. Fuck! Od teraz Trempek i KTM są jednością. Obaj
biorą olej - braterstwo oleju. Trampek jednak póki
co się nie rozkręca.
Jadę za Mizem po dziurach i dołach. Naglę widzę jego leżącą karimatę. Okazało się, że śruba mocująca tylny stelaż odkręciła się i część bagażu spadła. Śruby nie mamy oczywiście, ale dajemy radę.
Jadę za Mizem po dziurach i dołach. Naglę widzę jego leżącą karimatę. Okazało się, że śruba mocująca tylny stelaż odkręciła się i część bagażu spadła. Śruby nie mamy oczywiście, ale dajemy radę.
Robimy zakupy w
małym sklepie. Podjeżdża Łada z której wychodzi gość w białym
mundurze. Wita się z nami i przedstawia z dumą mówiąc, że jest
komendantem miejscowej policji. Oczywiście opowiadamy mu o naszej
wyprawie. Żałuję tylko, że nie zrobiliśmy sobie z panem
komendantem wspólnego zdjęcia. Jest już późno, wracamy na
asfalt i pędzimy do Kiszyniowa. Przejechaliśmy dzisiaj jakieś 150
km bez asfaltu.
Lądujemy w centrum
miasta i zastanawiamy się gdzie jest jakiś hotel. Czas na prysznic.
Siedzimy i gapimy się w mapę.
Nagle podjeżdża do nas na tmax-sie gość o powierzchowności czoperowca. Elegancko przycięta siwiejąca broda, bandamka i czarne okulary. Ma ksywę Kot. Jedziemy za nim do nieodległego hotelu Zarea. Dwie osoby za noc płacą 40 złotych. Kot mówi: rozpakujcie się, wykąpcie i dzwońcie do mnie - idziemy na imprezę do klubu Choper.
Nagle podjeżdża do nas na tmax-sie gość o powierzchowności czoperowca. Elegancko przycięta siwiejąca broda, bandamka i czarne okulary. Ma ksywę Kot. Jedziemy za nim do nieodległego hotelu Zarea. Dwie osoby za noc płacą 40 złotych. Kot mówi: rozpakujcie się, wykąpcie i dzwońcie do mnie - idziemy na imprezę do klubu Choper.
Gadamy na temat
naszej wyprawy. Nagle Kot mówi: Pacany -ja Ci dam pacany, myślę
sobie - jedźcie do Rybakowki za Odessą na zlot motocyklowy. Fajnie!
Przejedziemy przez Naddniestrze i pognamy na zlot. Pacany - mówi
znów Kot - nie jedźcie przez Naddniestrze, nie jedźcie! Powtórzył
„pacany” jeszcze kilka razy. To chyba nie znaczy to, co u nas???
Tę lekcję rosyjskiego też przegapiłem...
Wracając do
Naddniestrza, dowiadujemy się, że milicja będzie nas nękać, a na
granicy będziemy płacić łapówki. Zobaczymy, myślę sobie. Mamy z
Mizrem smaka na Tiraspol. Umawiamy się, że następnego dnia
poszukamy kilku śrubek, które opuściły Transalpa i jedziemy do
hotelu.
Rano zwiedzamy
miasto, potem jedziemy z Kotem na targ po śrubki. Brakuje jeszcze
jednej, której nie możemy znaleźć. Dajmy sobie spokój, mówię,
ona nie jest mi potrzebna, mocuje tylko kawałek owiewki. Kot nalega,
żebyśmy pojechali do warsztatu jego kumpla, tam ją znajdziemy na
pewno.
Dobra jedziemy.
Skręcając w lewo za bardzo zwalniam, nie zauważam uskoku drogi,
przewracam się i ląduję pod dojeżdżającą do skrzyżowania
mazdą. Złamana klamka sprzęgła i porysowany zderzak auta. Płacę
właścicielowi mazdy (Kot się z nim targował) 40 euro za naprawę
i spycham motocykl w stronę pobliskiego targu. Mizer musi jechać do
hotelu po zapasową część. Stoję i czekam. Podchodzi do mnie
sprzedawca winogron. Rozmawiamy chwilę o tym co się stało i o
naszej wyprawie. Odchodzi i chwile później przynosi mi przepyszne
winogrona. "Nazywają się Mołdawia" - mówi
Po 40 minutach mam nową klamkę. Zakładam ją i jedziemy do warsztatu, bo po dzwonie kolejne śrubki mocujące owiewkę zostały wyrwane. Odcinamy część dźwigni. Krótsza łamie się rzadziej. Dokręcamy wszystko, jedziemy do hotelu i idziemy spać. Męczy nas chyba niejeżdżenie na motocyklu.
Szybka naprawa na targu |
Po południu Mizer
rozgrywa partyjkę szachów na wielkiej planszy w centrum miasta. Po
cichu powiem, że Piotr przegrał, ale walczył sam z dwójką
przeciwników. Późnym wieczorem jest pusto, smutno, nie ma nikogo.
Siedzimy i sączymy piwo.
Następnego dnia
kolega Kota ma nam pokazać jakiś fajny off za miastem. Decydujemy
jednak, że jedziemy dalej, nie zostajemy w Kiszyniowie. Wszystko
przez to, że zgubiliśmy jeden dzień, wydaje nam się, że jest
dzień później. Z tego błędu wyprowadzą nas dopiero kumple w
Rybakowce.
Rano dzwonię do
Kota i informuję, że jednak jedziemy dalej. Przyjeżdża. Żegnamy się. Zostaje
jeszcze jedna rzecz. Zapłaciliśmy za trzy noce, a spaliśmy dwie.
Prosimy za zwrot kosztów. Nie ma sprawy - mówi pani na portierni -
ale musicie napisać pismo do dyrektora hotelu.
No to będzie
problem. Jak to mam napisać pytam?
Sympatyczna pani pisze po Rosyjsku pismo, a ja je mam przepisać. Przecież pani już napisała, mogę tylko podpisać. Nie, nie, trzeba własnoręcznie. Przepisuje i idę do administracji po kasę. Ruszamy do samozwańczej republiki Naddniestrza. CDN.
Sympatyczna pani pisze po Rosyjsku pismo, a ja je mam przepisać. Przecież pani już napisała, mogę tylko podpisać. Nie, nie, trzeba własnoręcznie. Przepisuje i idę do administracji po kasę. Ruszamy do samozwańczej republiki Naddniestrza. CDN.
`
Nowy Sołoniec |
Nowy Sołoniec |
Nowy Sołoniec |
Rumuński pasterz |
Mołdawia |
Mołdawia |
Sztuczki na Iżu |
Mołdawia |
Mołdawia |
Mołdawia |
Mołdawia |
Mołdawia |
Mołdawia |
Partia szachów w Kiszyniowie |
Naprawa trampka w warsztacie kumpla Kota |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz