Tego dnia w bazie Kosmos na zlocie Рыбаковка 2012 "Назад в детство" są głównie
organizatorzy imprezy. Goszczą nas wylewnie. Z samowara leci samogon, na zagrychę dostajemy sało - wyśmienite do tego
sportu, a także liczne kanapki. Gospodarze są rewelacyjni, po dwóch godzinach
jesteśmy już nieźle wstawieni. Idziemy więc tańczyć. Ciągle kogoś nowego
poznajemy i ciągle zapisujemy telefony i maile.
I tak do 3 w nocy.
Rano szybka kawa w
pobliskim sklepie i jedziemy „poendurzyć”. Malownicze szutry przelatują pod
kołami. O, znów wyschnięte jezioro! Ładujemy się. Błocko trzyma motocykle jakby
jechały po szynach. Świetnie się bawimy! Śniadanie kupujemy w maleńkim sklepie na wsi. Cenę za zakupy
ekspedientka oblicza na prawdziwym
liczydle. Jemy na plaży, w zacumowanej małej łódce. Wracamy, znów przewijając
po kołami polne drogi.
W bazie Kosmos coraz więcej ludzi. Impreza zaczyna się
rozkręcać. Ściskamy się z wszystkimi z wczoraj i poznajemy kolejnych wspaniałych
towarzyszy najbliższych trzech dni. Na scenie rozgrzewa się zespół Plaxy z
Moskwy. Poznajemy Kadeta, Sanie, Ryżego i
Alka z Mikołajowa, Szendryka, który przyjechał na wielkim trójkołowcu z
silnikiem Zaporożca, Maradonę z Moskwy, Alexandera Che Leykina – basistę Plaxy, Vitala Panzera i wielu innych. No i
się zaczyna!
Od lewej: Sania i Kadet |
Maradona |
Sania |
Ryży |
Będąc już trochę podpity, wyjawiam Sani skrywaną od rana
tajemnicę. Dzisiaj mam urodziny. Ja pierniczę, po sekundzie stół zapełnia się
kieliszkami z wódką i niezliczoną ilością piwa. Wjeżdżają szaszłyki. Muszę
przyznać, że nie kupiłem nawet kawałka napitki i zagrychy. Chciałem, ale Sania
który zapełnił stoły mówi – „Jesteście naszymi
gośćmi, wy nie płacicie!!!”. Nalegam, ale nic to nie daje. Jak
przyjedziemy do Polski będziemy waszymi gośćmi.
Odtąd wszystko co jest na stole jest wspólne, nawet
papierosy. W prezencie od Sani dostaję koszulkę i pierścień z trupią czachą, od
Ryżego pierścień z orłem, nagle Vital wyskakuje z koszulki i pierścienia z
wilkiem. Paraduję w giftach do końca imprezy. Na stół wjeżdżają pomarańcze z
wykałaczkami zamiast świeczek. Dmucham.
Plaxy, rockowy zespół z Moskwy, daje niezły koncert. Nagle
słyszę jak ze sceny płyną życzenia urodzinowe dla mnie. Wzruszająca chwila, nie
powiem. Tańczymy do upadłego, pijemy do upadłego z naszymi przyjaciółmi i znów
tańczymy do upadłego. Okazuje się przy okazji, że nie jest jak myśleliśmy
sobota, tylko piątek. Nawet fajnie. Mamy dzień do przodu.
Nagle przy wielkiej rurze przed sceną pojawia się
czarnowłosa striptizerka. Nasz zamglony alkoholem wzrok wyostrza się na kilka
minut! Po występie Mizer zostaje twórcą pewnego powiedzonka. Jedna z naszych
znajomych pieszczotliwie woła do nas: „Polska morda”, na co Mizer bez
zastanowienia, odpowiada: „Ukraińskie cycki”! Od tej pory to one stają się
hasłem przewodnim imprezy. Pijemy za nie toasty krzycząc – „за що, за сиськи, сиськи, сиськи! ” I
tak do późnej nocy.
Kurcze, o 9 rano plaża jest pełna ludzi. Tych samych, którzy
wprowadzali się wczoraj w podobny do naszego stan. My ledwie kręcimy. Kadet
wyciąga nas na kąpiel w morzu. Składamy się szybko do kupy. Spotykamy Sanię,
Ryżego i chłopaków w knajpie przy plaży. Wyglądają rześko. Siadamy i mówimy że
dzisiaj się zbieramy z powrotem do Polski. Szybka akcja kumpli i już dzisiaj
nie możemy wsiąść na motocykle!
Mamy talony na śniadanie. – Wywalcie je – mówi Sania –
idziemy do Santiechnika na płow. No takiego, to jeszcze nie jadłem. Robiony w wielkim
żeliwnym kotle, podany wielką maczetą. Jest przepyszny. Do płowu wypijamy
spiritus z sokiem z brzozy. Rewelacyjny trunek. Polecam!
Na plaży zaczynają się konkursy. Pierwszy to wyścig dwóch
motocykli z przywiązaną z tyłu oponą, na której siedzi lub leży człowiek. Bierzemy
z Mizrem udział, ale nie idzie nam najlepiej. Jakoś dziwnie się jeździ z takim
balastem. Drugi to konkurs bikini. Trzeci to walki w błocie, oczywiście pań!
Wzrok znów wyostrzony.
Po konkursach wracamy do stołu. Kadet powiada nam o swojej
trwającej trzy miesiące wyprawie po Rosji. Jak zabrakło mu kasy, to pracował
chwilę i znów na siodło. Spotykamy również Kota, dzięki któremu tu
jesteśmy. A miał nie przyjeżdżać! Ściskamy się serdecznie.
Scenariusz następnych godzin jest
następujący: pijemy (oczywiście nie płacąc, choć staramy się zapłacić), gadamy,
tańczymy, wyostrzamy zamglony alkoholem wzrok podczas kolejnego striptizu (tym
razem w wykonaniu blondynki) i wychylamy toasty za pewną część kobiecego ciała.
Ryży z Mikołajowa nagle rzuca tekst, oceniając trafnie sytuacje w jakiej
jesteśmy: Bardzo zajebiście! I już wiem, jaki tytuł będzie miała relacja z
wyprawy.
W nocy na plaży jest pokaz ognistego tańca.
Tradycją zlotu jest też demolka zaporożca z milicyjnymi emblematami. Na
początku zostaje potraktowany młotami, nogami, potem rozsierdzona ekipa wrzuca
go morza, a na końcu zostaje wyciągnięty z wody i spalony. Kładę się spać ok. 3
trzeciej w nocy. Mizer jeszcze biesiaduje.
Poranek jest dość ciężki. Sania proponuje,
żebyśmy zostali jeszcze jeden dzień, a potem pojechali do niego do Mikołajowa.
Niestety dzisiaj musimy definitywnie zacząć odwrót. Około 15 ściskamy się
serdecznie z kumplami i jedziemy w stronę Odessy. Stajemy w okolicy portu. Podjeżdża do nas gość
na Gold Wingu. Pyta skąd, dokąd. Z Rybakowki?
Też tam wczoraj byłem. Zostańcie u nas właśnie mamy imprezę na plaży.
Chwila zawahania, bo w zasadzie nie mamy planu na dalszą część wyprawy… Jednak jedziemy dalej.
Stajemy jeszcze na chwilę w okolicy Schodów
Patiomkinowskich. Mizer idzie zrobić zdjęcia. Już mięliśmy włączać silniki,
kiedy podszedł do nas Jarosław z Lwowa. Opowiadamy oczywiście skąd, dokąd i że
jeszcze nie mamy planu co dalej. Mniej więcej wiemy, że chcemy wracać przez
Zakarpacie. To jedźcie koniecznie na połoninę Libohora, oddzielajacą zakarpacką
i lwowską oblast. W drodze na nią moja siostra ma knajpkę, w której możecie coś
zjeść.
No to mamy nowy plan podróży. Jarosław
prowadzi właśnie kurs nurkowy, a z zawodu jest duchownym. Służył w
Afganistanie. Ma, jak większość spotkanych przez nas ludzi, znajomych w Polsce.
Żegnamy się z popem i byłym żołnierzem Jarosławem i ruszamy na granicę z
Naddniestrzańską Republiką Mołdawii.
Przejeżdżamy
sporą ilość kilometrów, choć ostanie dni mocno nas zmęczyły. Kupujemy tylko
piwo i jedziemy szukać noclegu. Mizer sprytnie skręca w szuter i po kilku
minutach rozbijamy się w głuszy, z dala od zabudowań. Wypijamy piwo i w sekundę
zasypiamy.CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz