niedziela, 21 października 2012

Bardzo zajebście - Rybakowka, kobiety i śpiew (cz.4)




Tego dnia w bazie Kosmos na zlocie Рыбаковка 2012 "Назад в детство" są głównie organizatorzy imprezy. Goszczą nas wylewnie. Z samowara leci samogon,  na zagrychę dostajemy sało - wyśmienite do tego sportu, a także liczne kanapki. Gospodarze są rewelacyjni, po dwóch godzinach jesteśmy już nieźle wstawieni. Idziemy więc tańczyć. Ciągle kogoś nowego poznajemy i ciągle zapisujemy telefony i maile.  I tak do 3 w nocy. 

Rano szybka kawa w pobliskim sklepie i jedziemy „poendurzyć”. Malownicze szutry przelatują pod kołami. O, znów wyschnięte jezioro! Ładujemy się. Błocko trzyma motocykle jakby jechały po szynach. Świetnie się bawimy! Śniadanie kupujemy  w maleńkim sklepie na wsi. Cenę za zakupy ekspedientka oblicza  na prawdziwym liczydle. Jemy na plaży, w zacumowanej małej łódce. Wracamy, znów przewijając po kołami polne drogi.






W bazie Kosmos coraz więcej ludzi. Impreza zaczyna się rozkręcać. Ściskamy się z wszystkimi z wczoraj i poznajemy kolejnych wspaniałych towarzyszy najbliższych trzech dni. Na scenie rozgrzewa się zespół Plaxy z Moskwy. Poznajemy Kadeta, Sanie, Ryżego i  Alka z Mikołajowa, Szendryka, który przyjechał na wielkim trójkołowcu z silnikiem Zaporożca, Maradonę z Moskwy, Alexandera Che Leykina – basistę Plaxy, Vitala Panzera i wielu innych. No i się zaczyna! 
Szendryk
Od lewej: Sania i Kadet
Maradona
Sania
Ryży

Będąc już trochę podpity, wyjawiam Sani skrywaną od rana tajemnicę. Dzisiaj mam urodziny. Ja pierniczę, po sekundzie stół zapełnia się kieliszkami z wódką i niezliczoną ilością piwa. Wjeżdżają szaszłyki. Muszę przyznać, że nie kupiłem nawet kawałka napitki i zagrychy. Chciałem, ale Sania który zapełnił stoły mówi – „Jesteście naszymi  gośćmi, wy nie płacicie!!!”. Nalegam, ale nic to nie daje. Jak przyjedziemy do Polski będziemy waszymi gośćmi.
Odtąd wszystko co jest na stole jest wspólne, nawet papierosy. W prezencie od Sani dostaję koszulkę i pierścień z trupią czachą, od Ryżego pierścień z orłem, nagle Vital wyskakuje z koszulki i pierścienia z wilkiem. Paraduję w giftach do końca imprezy. Na stół wjeżdżają pomarańcze z wykałaczkami zamiast świeczek. Dmucham. 



Plaxy, rockowy zespół z Moskwy, daje niezły koncert. Nagle słyszę jak ze sceny płyną życzenia urodzinowe dla mnie. Wzruszająca chwila, nie powiem. Tańczymy do upadłego, pijemy do upadłego z naszymi przyjaciółmi i znów tańczymy do upadłego. Okazuje się przy okazji, że nie jest jak myśleliśmy sobota, tylko piątek. Nawet fajnie. Mamy dzień do przodu. 


Nagle przy wielkiej rurze przed sceną pojawia się czarnowłosa striptizerka. Nasz zamglony alkoholem wzrok wyostrza się na kilka minut! Po występie Mizer zostaje twórcą pewnego powiedzonka. Jedna z naszych znajomych pieszczotliwie woła do nas: „Polska morda”, na co Mizer bez zastanowienia, odpowiada: „Ukraińskie cycki”! Od tej pory to one stają się hasłem przewodnim imprezy. Pijemy za nie toasty krzycząc – „за що, за сиськи, сиськи, сиськи! ” I tak do późnej nocy.




Kurcze, o 9 rano plaża jest pełna ludzi. Tych samych, którzy wprowadzali się wczoraj w podobny do naszego stan. My ledwie kręcimy. Kadet wyciąga nas na kąpiel w morzu. Składamy się szybko do kupy. Spotykamy Sanię, Ryżego i chłopaków w knajpie przy plaży. Wyglądają rześko. Siadamy i mówimy że dzisiaj się zbieramy z powrotem do Polski. Szybka akcja kumpli i już dzisiaj nie możemy wsiąść na motocykle!

Mamy talony na śniadanie. ­ Wywalcie je mówi Sania idziemy do Santiechnika na płow. No takiego,  to jeszcze nie jadłem. Robiony w wielkim żeliwnym kotle, podany wielką maczetą. Jest przepyszny. Do płowu wypijamy spiritus z sokiem z brzozy. Rewelacyjny trunek. Polecam!

Na plaży zaczynają się konkursy. Pierwszy to wyścig dwóch motocykli z przywiązaną z tyłu oponą, na której siedzi lub leży człowiek. Bierzemy z Mizrem udział, ale nie idzie nam najlepiej. Jakoś dziwnie się jeździ z takim balastem. Drugi to konkurs bikini. Trzeci to walki w błocie, oczywiście pań! Wzrok znów wyostrzony.  

















Po konkursach wracamy do stołu. Kadet powiada nam o swojej trwającej trzy miesiące wyprawie po Rosji. Jak zabrakło mu kasy, to pracował chwilę i znów na siodło. Spotykamy również Kota, dzięki któremu tu jesteśmy. A miał nie przyjeżdżać! Ściskamy się serdecznie. 


Scenariusz następnych godzin jest następujący: pijemy (oczywiście nie płacąc, choć staramy się zapłacić), gadamy, tańczymy, wyostrzamy zamglony alkoholem wzrok podczas kolejnego striptizu (tym razem w wykonaniu blondynki) i wychylamy toasty za pewną część kobiecego ciała. Ryży z Mikołajowa nagle rzuca tekst, oceniając trafnie sytuacje w jakiej jesteśmy: Bardzo zajebiście! I już wiem, jaki tytuł będzie miała relacja z wyprawy. 


W nocy na plaży jest pokaz ognistego tańca. Tradycją zlotu jest też demolka zaporożca z milicyjnymi emblematami. Na początku zostaje potraktowany młotami, nogami, potem rozsierdzona ekipa wrzuca go morza, a na końcu zostaje wyciągnięty z wody i spalony. Kładę się spać ok. 3 trzeciej w nocy. Mizer jeszcze biesiaduje.



Poranek jest dość ciężki. Sania proponuje, żebyśmy zostali jeszcze jeden dzień, a potem pojechali do niego do Mikołajowa. Niestety dzisiaj musimy definitywnie zacząć odwrót. Około 15 ściskamy się serdecznie z kumplami i jedziemy w stronę Odessy.  Stajemy w okolicy portu. Podjeżdża do nas gość na Gold Wingu. Pyta skąd, dokąd. Z Rybakowki?  Też tam wczoraj byłem. Zostańcie u nas właśnie mamy imprezę na plaży. Chwila zawahania, bo w zasadzie nie mamy planu na dalszą część wyprawy…  Jednak jedziemy dalej.

Stajemy jeszcze na chwilę w okolicy Schodów Patiomkinowskich. Mizer idzie zrobić zdjęcia. Już mięliśmy włączać silniki, kiedy podszedł do nas Jarosław z Lwowa. Opowiadamy oczywiście skąd, dokąd i że jeszcze nie mamy planu co dalej. Mniej więcej wiemy, że chcemy wracać przez Zakarpacie. To jedźcie koniecznie na połoninę Libohora, oddzielajacą zakarpacką i lwowską oblast. W drodze na nią moja siostra ma knajpkę, w której możecie coś zjeść.

No to mamy nowy plan podróży. Jarosław prowadzi właśnie kurs nurkowy, a z zawodu jest duchownym. Służył w Afganistanie. Ma, jak większość spotkanych przez nas ludzi, znajomych w Polsce. Żegnamy się z popem i byłym żołnierzem Jarosławem i ruszamy na granicę z Naddniestrzańską Republiką Mołdawii.
 
Przejeżdżamy sporą ilość kilometrów, choć ostanie dni mocno nas zmęczyły. Kupujemy tylko piwo i jedziemy szukać noclegu. Mizer sprytnie skręca w szuter i po kilku minutach rozbijamy się w głuszy, z dala od zabudowań. Wypijamy piwo i w sekundę zasypiamy.CDN












Zdjęcia:
Piotr Mizerski Endurovoyager
Emil Barwaniec BezAsfaltu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz