niedziela, 8 lipca 2012

UFO nad Bugiem


Mięliśmy jechać przez Zakarpacie do Rumunii ale wszystko się popierniczyło. Wydębiliśmy tylko dwa dni urlopu, co z "łikendem" daje cztery. Realizujemy więc od dawna leżący w naszych głowach pomysł podróży wzdłuż Bugu. Plan jest jeden, jak najmniej asfaltu i jak najbliżej rzeki.

Startujemy w czwartek po południu do Serocka, gdzie Bug wpływa do Narwi. Jedziemy pod prąd w stronę
granicy z Białorusią. Długość Bugu w Polsce to 587 km, przejeżdżamy więc tylko jego część, druga połowę zostawiając na kolejny krótki urlop. Już na starcie dopadają nas sielskie widoki. Pole, siano, traktor, bociany i rolnicy. Warszawa, stresy, praca i hałas przestają istnieć.

Wijemy się wzdłuż rzeki podrzędnymi asfaltami i pięknymi polnymi drogami. Bez nawigacji (mamy tylko papierową mapę) musimy często
zawracać. Upał nas wykańcza. Jest gorąco nawet przy stu na godzinę. Na jednej z polnych nawrotek Promyk przewraca się i łamie klamkę hamulca. Oczywiście nie mamy zapasu. Klucz ósemka, trochę srebrnej taśmy i w drogę.

   
Docieramy do Wyszkowa. Na łęgach w okolicy ulicy Na Skarpie oglądamy ćwiczenia moto-paralotniarzy. Około 20:30 zaczynamy szukać noclegu. Wjeżdżamy na niezłe odludzie, gdzie zauważamy skutki ostatnich ulew. Pojawia się błoto i jest coraz bardziej grząsko. Dojeżdżamy nad Bug. Wschodzi księżyc, upał zelżał, jesteśmy w czarodziejskim cichym miejscu. Słychać tylko szum rzeki.

Szczęśliwi ściągamy kaski. Czar prysł. Pojawiły się komary. Czujemy się jak na torze formuły. Są ich tysiące.
Off działa na nie jak najlepsza perfuma. Nic sobie z niego nie robią. Możemy się psikać ile dusza zapragnie i nic. Szybko rozbijamy namiot. Wchodzimy do środka, komary zostają na zewnątrz.

O szóstej temperatura w namiocie nie daje spać. O ósmej jest tak gorąco, że ledwie się ruszamy.
Założenie ciuchów motocyklowych zniechęca do dalszej podróży. Wsiadamy jednak i jedziemy podmokłymi drogami. Błoto jest coraz większe, często musimy zawracać. Niektórych odcinków nie da się przejechać. Kończy się nam woda, a upał jak w piekle. Po dwóch godzinach męczarni decydujemy się zawrócić w prostszy teren.



Musimy przekroczyć Nurzec, żeby znów pojawić się po północnej stronie Bugu. Ruszamy w stronę
miejscowości Ślepowrony, bo na mapie widać, że jest szansa przejechania rzeki. Dojeżdżamy i klops. Woda ma ze dwa metry głębokości. Jedziemy więc dookoła, bo miejscówka idealna na nocleg. Po drodze zahaczamy o Ciechanowiec i odwiedzamy Muzeum Rolnictwa. Po kliku godzinach docieramy na drugą stronę rzeki i rozbijamy namiot.

O czwartej nad ranem budzi mnie przetaczająca się gdzieś na zachodzie burza. Nas zostawia w
spokoju. Ok. 10 ruszamy dalej. Do Drohiczyna docieramy koło południa. Siadamy w cieniu pod sklepem, pijemy, pijemy, pijemy. Siedzimy tak ze dwie godziny. Nie chce nam się ruszać. Na mapie zauważamy miejscowość Olendry. Malownicza cicha wioska została założona przez naszych ulubionych holenderskich osadników.

Kawałek za wsią mijamy bunkier. To jeden z wielu na 23 kilometrowym szlaku bunkrów z lat 1940-
41 należących do słynnej "Linii Mołotowa". Na jego wysokości skręcamy w stronę Mielnika. Po zjechaniu na asfalt przejeżdżamy pod okazałą 120 letnią sosną, którą już kiedyś sobie upatrzyliśmy, ale nie było czasu na zrobienie foty.


Jedziemy jeszcze do Niemirowa, miejsca od którego Bug zaczyna być rzeką graniczną, a później wracamy szukać noclegu a Mielniku. Nie jest łatwo. Nikt nie chce nam dać schronienia na jedną noc, a marzymy o prysznicu. Zawracamy jeszcze raz w stronę Niemirowa i skręcamy do Wajkowa.

Jedziemy wzdłuż rzeki pięknymi szutrami. Może jednak namiot? Nagle widzimy namiotowisko i
machających do nas ludzi. To kilkanaście osób, które wędkują tam od dwóch dni. Biorą udział w wymyślonych przez siebie zawodach o puchar "dyrektora". Czujemy się jak Evan McGregor i Charlie
Boorman w filmie "Long way round". Lekko podpite, choć sympatyczne towarzystwo wędkarzy robi sobie z nami zdjęcia. Największe wrażenie zrobiło na nich to, że drugim motocyklistą była kobieta. Zapraszają nas na grilla, piwo i namawiają żebyśmy zostali z nimi. Byli bardzo mili, ale chcemy spokoju bardziej, niż imprezy do ciemnej nocy.

Pędzimy jeszcze spory kawałek piękną nadbużańską polną drogą. Decydujemy jednak, że jeszcze raz
spróbujemy poszukać noclegu w Mielniku. Znajdujemy. Piwo, prysznic, piwo, piwo i spać. Następny dzień to czas powrotu. Odwiedzamy jeszcze jedyną w Polsce czynną odkrywkową kopalnię kredy i jedziemy do miejscowości Koterka. Tam na grzęzawisku w środku lasu, kilkaset metrów od granicy zbudowano magiczną cerkiew. Przed nią bije uzdrawiające (podobno) źródło. Jeszcze tylko zdjęcie pod słupem granicznym i wracamy do domu.


Skręcamy po drodze do miejscowości Anusin, żeby jeszcze trochę "poszutrować", choć już nam się lekko
śpieszy. Koło bunkra przed Olendrami dajemy w prawo. Kilkaset metrów dalej ktoś wybudował polski Neuschwanstein. Niedokończone brzydactwo niszczy piękną okolicę. Jeszcze jeden podobny budynek spotkamy tego dnia na naszej drodze.

Zatrzymujemy się na chwilę w Drohiczynie, gdzie spotykamy przemiłą starszą panią, która opowiada nam o
swojej młodości, o Danielu Olbrychskim, z którym chodziła do szkoły, o spektaklach, w których jako dzieciaki razem grywali. Tam też powstaje najfajniejsze na tym wyjeździe zdjęcie. Na ścianie pewnej toalety ktoś namalował sprayem ufoludka i napisał "Tu był ufo". Promyk robi mi tam zdjęcie, bo na mojej kurtce mam wielki napis UFO PLAST. Jedziemy dalej.

W Sokołowie Podlaskim włosy stają mi dęba, kolejny Neuschwanstein. Zatrzymałem się i zrobiłem
zdjęcia. Kto pozwala na wybudowanie takich szkaradztw? Na drodze  trzej kierowcy wymuszają pierwszeństwo, a raz wprost pod koła z lasu wyjeżdża niespodzianka. Pięciu rowerzystów, z czego jeden z dzieckiem w wózku za rowerem, wyjechało z lasu wprost na drogę. Szkoda gadać. Nie lubimy asfaltu. 

Dalej już bez przygód jedziemy do domu. Pierwsza część Bugu zaliczona. Może kiedyś pojedziemy do jego źródła na Ukrainie?