Kolejny raz firma STAG - AutoGaz System poprosiła nas o zorganizowanie wyjazdu w teren BezAsfaltu, gdzie mięliśmy testować ich instalacje autogaz zamontowaną w samochodzie Toyota FJ. Wybór padł na ukraińską część Karpat ponieważ o tej porze roku spodziewaliśmy się tam zastać naprawdę trudne warunki, w niższych partiach gór dużo błota, a wyżej śnieg w ilościach hurtowych.
Startujemy w niedzielę. Ja pracuje cały dzień. Pika karta na bramce w firmie i mój plecak ląduje w Toyocie. Jest 22:00 zabawa rozpoczyna się. Jedziemy po Bartka i zasuwamy w stronę przejścia w Krościenku. Trasa umajona fotoradarami nie daje zapomnieć o polskiej polityce. Niestety dajemy się sfotografować.
Nocna kawa na stacji podczas wyprawy smakuje najlepiej. Zatrzymujemy się, żeby zatankować gaz. Sprzedawca informuje nas, że tak późno w nocy nie będzie wychodził. Tankujemy sami. Nie wiem czy to jest w Polsce dozwolone, ale co tam lejemy. Wojtek ze znaną mu złośliwością pyta pana, czy tak późno w nocy przyjmie pieniądze. Przyjmuje!
Granicę przekraczamy nad ranem w 20 minut. W Iwano Frankowsku mamy być wieczorem, jedziemy więc zobaczyć zamek w Dobromilu. Jest kupa śniegu, a pod nim błoto. Stajemy! Czeka nas półtorej godziny wykopywania Toyoty. Nie śpimy od 27 godzin, ale kopiemy ochoczo. Budzi nas to skutecznie. Do zamku nie dojeżdżamy. Jest mocno pod górę, dużo śniegu, a pod nim błota. Jedziemy jednym samochodem, decydujemy się zawrócić. Wieczorem dojeżdżamy do Iwano Frankowska. Lokujemy się w hostelu Fenomen prowadzonym przez chłopaków z zespołu Koralli. Grają świetnie łącząc punk z muzyką huculską.
Granicę przekraczamy nad ranem w 20 minut. W Iwano Frankowsku mamy być wieczorem, jedziemy więc zobaczyć zamek w Dobromilu. Jest kupa śniegu, a pod nim błoto. Stajemy! Czeka nas półtorej godziny wykopywania Toyoty. Nie śpimy od 27 godzin, ale kopiemy ochoczo. Budzi nas to skutecznie. Do zamku nie dojeżdżamy. Jest mocno pod górę, dużo śniegu, a pod nim błota. Jedziemy jednym samochodem, decydujemy się zawrócić. Wieczorem dojeżdżamy do Iwano Frankowska. Lokujemy się w hostelu Fenomen prowadzonym przez chłopaków z zespołu Koralli. Grają świetnie łącząc punk z muzyką huculską.
Rano jedziemy w pasmo Czarnohory. Pogoda jest rewelacyjna. Świeci słońce i jest kupa śniegu. Wieczorem mamy spotkać się z ukraińską częścią wyprawy. Ciekawi jesteśmy jacy są i jak będzie się nam razem podróżowało. Czekamy w bardzo przytulnej i smacznej knajpce w Iwano Frankowsku. Pierwsza wchodzi Inna, a za nią Ira, czyli zdecydowanie najładniejsza część ekipy. Spoglądam na Wojtka z uśmiechem! Wiadomo, już nam się podoba! Chwilę później wchodzi Kola i Pietia. Jemy kolację i snujemy dokładne plany wyprawy. Rozmawiamy po Angielsku, ale jakoś dziwnie to brzmi. Ukraińcy z Polakami po angielsku. Ohyda! Zmieniamy język. Bartek świetnie mówi po ukraińsku, Wojtek i ja szybko się uczymy. Od razu lepiej.
Rano żegnamy się z chłopakami z zespołu Koralli. Grają na trembitach tradycyjną huculską melodię, życząc nam szerokiej drogi. Jedziemy na spotkanie z ukraińskimi kontrahentami i ruszamy w góry. Wijemy się malowniczymi bardzo oblodzonymi duktami. Wjeżdżamy w zrywkową drogę pod Osmołodą. Stajemy w miejscu usłanym gałęziami sosny. Wszystko po to, żeby wielkie maszyny ciągnące ścięte drzewa nie zakopały się tu. Inna, Ira i Bartek przygotowują strawę. Półmrok, góry, zapach sosen. Jedzenie smakuje wyśmienicie. Po zmroku wracamy oblodzonym jarem i jedziemy do Polanicy.
Od rana czwartego dnia wyprawy wspinamy się na Howerlę od Łazeszczyny. Początek idzie bardzo dobrze. Zatrzymuje nas niestety głęboki śnieg. Jakiś czas pracują wyciągarki, ale niestety jest za głęboko. Wracamy. Późnym wieczorem malowniczą drogą wspinamy się na Dragobrat. Skręcamy w lewo i po przejechaniu 300 metrów okazuje się, że pomyliliśmy drogę. Jest stromo i ciemno, a pod koniec porządne lodowisko. 300 metrów na wstecznym i jedziemy dalej. Śpimy w najstarszym schronisku na górze.
Rano robimy mały, zupełnie przypadkowy show. Chłopaki z Jeepa lekko się zakopują, wykorzystujemy to i ciągamy się przez kolejne dwie godziny. Widownia jest całkiem okazała. Nagle Ira biegnie z wypożyczonym snowboardem. Podłączamy się do terenówki i chwilę się bawimy.
Jedziemy w dół. W Jasiniach rozdajemy plakaty i ulotki kierowcom popularnych „bobików”, czyli Uazów 469. Wracamy w śnieg. Na końcu jednego z dosyć stromych podjazdów Toyota Wojtka wpada prawą stroną na przykryte śniegiem wzniesienie. Auto przechyla się mocno w lewo. Prawe koła są w powietrzu. Jestem 100 metrów od Wojtka i jestem pewien, że mamy "dacha". Chwila ciszy…! Udało się! Po lewej stronie samochodu majaczy w dole wioska. Auto jest mocno pochylone, ale stoi na kołach. Przekładamy linę przez bagażnik dachowy i przywiązujemy FJ-ta do drewnianego płotku. Teraz na pewno się nie przewróci. Za chwilę Kola i Pietia są przy nas. Wyciągamy auto z opresji i jedziemy w dół. Wjeżdżamy jeszcze tego dnia na Kobyłecką Polanę. Jest pięknie. Zachodzi słońce i jest dużo śniegu. Drogę na szczyt zamyka nam stojąca od kilku tygodni w białym puchu Łada Niva. Zawracamy i jedziemy do Worochty.
Szóstego dnia jedziemy na Howerlę. Przy wjeździe dowiadujemy się, że w górach grasuje niedźwiedź, który nie zasnął. Co tam, jedziemy. Zatrzymuje nas niestety głęboki na ponad metr biały puch. Kola i Pietia są zasmuceni. Zauważamy wielką pryzmę śniegu. Dla zabawy rozbijemy ją - mówią. Trochę martwimy się o auto. Atakują! Pryzma "pagibła" w dwie minuty. Nie niszczą na szczęście niczego w swoim Jeepie. Wracamy.
Bartek proponuje, żebyśmy pojechali do Werchowyny. Odwiedzamy tam pana Romana Kumłyka, najbardziej znanego huculskiego muzyka i multiinstrumentalistę. Od wielu lat zajmuje się krzewieniem kultury i muzyki huculskiej na całym świecie. Słuchamy go z otwartymi ustami.
Bartek proponuje, żebyśmy pojechali do Werchowyny. Odwiedzamy tam pana Romana Kumłyka, najbardziej znanego huculskiego muzyka i multiinstrumentalistę. Od wielu lat zajmuje się krzewieniem kultury i muzyki huculskiej na całym świecie. Słuchamy go z otwartymi ustami.
Wieczorem idziemy na ostatnią wspólną kolacje. Czas wracać do domów. Ściskamy się serdecznie z naszymi przyjaciółmi i wsiadamy do aut. 150 km przed granicą szosę pokrywa warstwa lodu. Pada drobny, marznący deszcz. Jedziemy 20 na godzinę. Męczarnia! Bartek dzielnie walczy za kółkiem. O czwartej nad ranem jesteśmy na przejściu. Do Warszawy dojeżdżamy o trzynastej. Jesteśmy już na nogach dwadzieścia sześć godzin.
Martwiliśmy się przed spotkaniem z Inną, Irą, Kolą i Pietią, jak to będzie i czy się dogadamy. Nie chodziło nam o język, tylko podejście do podróżowania. Po kilku dniach spędzonych razem jesteśmy pewni, że to ekipa, z którą możemy pojechać wszędzie!
świetna wyprawa, chciałabym kiedyś móc w takiej uczestniczyć :)
OdpowiedzUsuńfotohit